Jak ryba w wodzie albo jak karp w stawie
Koncentrując się na problemie sprzedaży żywych ryb w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia zapomina się zupełnie o tym, że karp przez znaczącą większość swojego życia ma zagwarantowane zdecydowanie najkorzystniejsze warunki spośród wszystkich zwierząt hodowanych w Polsce. Na jednego osobnika w stawie hodowlanym przypada zwykle 10 metrów sześciennych wody! Takiego stanu rzeczy pozazdrościć mogą mu nie tylko pozostałe zwierzęta gospodarskie, ale także zwierzęta akwariowe, w tym inne ryby, dla których wciąż nie opracowano norm poziomu dobrostanu. Ponadto, te ostatnie, w przeciwieństwie do karpia, nie mają często nawet zagwarantowanej opieki weterynaryjnej, ponieważ jako zwierzęta ozdobne przeznaczone do obiektów zamkniętych, jakimi są akwaria, teoretycznie nie stanowią zagrożenia ani dla środowiska naturalnego, ani dla zdrowia człowieka. Tak było przynajmniej do kwietnia 2021 roku, ale po zmianie przepisów unijnych w praktyce i tak nic nie uległo zmianie. Na uwagę zasługuje również fakt, że w odróżnieniu od akwarystyki, krajowa akwakultura dysponuje kodeksem dobrych praktyk promującym odpowiedzialne postępowanie z korzyścią dla świata przyrody, jak i gospodarki. Stawy karpiowe stanowią pewnego rodzaju substytut obszarów wodno-błotnych i są zarazem kluczowym w okresie suszy magazynem wody. To także siedliska dla wielu rodzimych gatunków zwierząt, przede wszystkim płazów, ale też ptaków, które w wielu miejscach można obserwować ze specjalnie w tym celu zbudowanych wież. Nie dziwi zatem też i fakt, że wiele stawów karpiowych jest objętych najróżniejszymi formami ochrony przyrody. Ekstensywna hodowla ryb karpiowatych (w tym wyłącznie karpia) w stawach ziemnych uważana jest za jedną z nielicznych w miarę zrównoważonych ekologicznie form produkcji zwierzęcej.
Rybka taka mała, a marzenia spełniała (tyle, że nie własne)
Jak widać karp i złota rybka mają wiele wspólnego. Całe społeczeństwo wychowane zostało w końcu na bajce o złotej rybce, ukazującej profity dla człowieka w postaci przysługujących mu spełnianych życzeń za jej „wypuszczenie na wolność”. Bajka jest obecnie wykorzystywana jako usprawiedliwienie swoich działań przez nieodpowiedzialnych opieuknów zwierząt akwariowych, ale też i osób próbujących „ratować” karpie. Choć w obu przypadkach działania realizowane były w dobrej wierze, tak warto wiedzieć, że zamiast słynnych trzech życzeń, teoretycznie za uwolnienie złotej rybki grożą trzy mandaty. Zarówno w przypadku rybki, jak i karpia będzie to wprowadzenie gatunku obcego do środowiska, za co grozi kara grzywny (ustawa z 11 sierpnia 2021 r. o gatunkach obcych), zarybienie bez zezwolenia (ustawa z dnia 18 kwietnia 1985 r. o rybactwie śródlądowym). W przypadku zwierząt domowych porzucenie jest przestępstwem (ustawa z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt). Akcje „ratowania” karpi wigilijnych poprzez ich wypuszczanie do polskich wód nie są zgodne z prawem. Co więcej, znacznie gorsze są nie tyle ewentualne prawne konsekwencje tych działań, lecz te, które dotyczą ryb a także różnorodności biologicznej i powiązanych usług ekosystemowych.
Nieprzewidziane konsekwencje i karpie-zombie
Podejmując decyzje o uwalnianiu, mało kto zdaje sobie sprawę, że na omawianych rybach występują specyficzne dla nich „żyjątka”. Wśród nich nie brakuje często patogenów, pasożytów, które nawet w przypadku śmierci ryby-żywiciela mogą atakować inne zwierzęta występujące w danym akwenie. Wspomnieliśmy już o tym, że kupiona w sklepie zoologicznym złota rybka nie była kontrolowana przez weterynarza pod kątem wprowadzenia jej do wód otwartych. W przypadku karpia nie jest szczegółowo oceniana obecność na nim pasożytów i mikroorganizmów mogących stanowić zagrożenie dla środowiska naturalnego. W przypadku ryb akwariowych może z nimi przeniknąć niemalże wszystko, niekoniecznie specyficznego dla danego gatunku. Jak widać w sklepach zoologicznych bardzo łatwo o kontakt zwierząt pochodzących z różnych regionów i kontynentów. U karpia problem ten jest nieco zawężony, jednak nieunikniony. Niejednokrotnie, wraz z materiałem zarybieniowym ryb karpiowatych, do Polski trafiały niepożądane organizmy, których namnożenie w wodach krajowych od lat powoduje straty finansowe w gospodarce stawowej, jak i świecie przyrody (nowo pojawiające się gatunki konkurują z gatunkami rodzimymi). Mowa tu o inwazyjnych gatunkach obcych. W tym miejscu omówimy dwa przykłady, które są ważne z perspektywy wpływu akcji „ratowania” karpi na środowisko przyrodnicze.
Szczeżuja chińska to obcy gatunek małża pochodzący z Azji Wschodniej. Jest to jeden z największych mięczaków występujących w wodach krajowych, przez co często mylony jest z rodzimą szczeżują wielką (olbrzymią). Najliczniej występuje w stawach karpiowych oraz w ich bezpośrednim sąsiedztwie, gdzie spotkamy „uciekinierów” ze stawów. Obecnie coraz częściej notuje się tego małża także w wodach otwartych, w których od lat rozprzestrzenia się poza kontrolą. W Polsce notowany jest m. in. w Odrze, Warcie, Wiśle, Sanie, Narwi, Bugu, Czarnej Koneckiej.
A jak szczeżuja chińska trafiła do Polski? Przybyła w materiale zarybieniowym jako larwa (glochidium) – pasożyt zewnętrzny ryb. Te młodociane postaci są mikrometrowej wielkości – bardzo małe i niezwykle trudno dostrzegalne gołym okiem. Mogą one znajdować się również na karpiach wigilijnych, a niekontrolowane uwolnienia mogłoby przyczynić się do rozprzestrzeniania tego groźnego dla środowiska gatunku małża.
Ciekawy jest rozród szczeżui chińskiej. Samice inkubują potomstwo w komorach lęgowych własnych skrzeli zewnętrznych. Niewiarygodnym jest, że jednocześnie mogą odchowywać larwy w różnym wieku (tj. kolejne ich generacje). Średnia liczba potomstwa inkubowanego jednorazowo przez samicę wynosi 250 tysięcy, ale maksymalne wartości dochodzą nawet do miliona. Samice-matki sekwencyjnie uwalniają larwy do wody tuż przy przepływającej rybie. Glochidia przyczepiają się do ich ciała czerpiąc z nich substancje odżywcze. Larwy małży najchętniej pasożytują na skrzelach ryb, ale dzięki hakom pokrytymi kolcami z łatwością przyczepiają się również do ich skóry i płetw. Szczeżuja chińska atakuje wiele gatunków ryb. Jak dotąd, zidentyfikowano 51 dogodnych i potencjalnie dogodnych gatunków-ryb żywicieli należących aż do 15 rodzin. W tej grupie znalazły się 34 gatunki ryb żyjących w Europie, w tym 10 gatunków sklasyfikowanych jako obce na tym kontynencie. W badaniach eksperymentalnych dowiedziono, że glochidioza u karpia (choroba spowodowana infekcją glochidiów) może przyczynić się do upośledzenia oddychania ryb, pogorszenia parametrów krwi, dysfunkcji nerek i wątroby, a tym samym może doprowadzić do śnięcia ryb hodowlanych i spadku ich produktywności.
Warto także zwrócić uwagę na to, że liczba produkowanych przez jedną samicę szczeżui chińskiej larw może być od kilku do kilkudziesięciu razy większa niż liczba potomstwa produkowana przez krajowe gatunki skójek i szczeżuj. Cechy te świadczą o dużych możliwościach rozrodczych szczeżui chińskiej. Niesie to za sobą niebezpieczeństwo zwiększenia liczebności populacji tego gatunku na tle gatunków rodzimych, konkurencji o pokarm i przestrzeń do życia. Ponadto, biorąc pod uwagę fakt, że np. rodzima szczeżuja zwyczajna rozmnaża się sezonowo i uwalnia glochidia wczesną wiosną, a glochidia szczeżui chińskiej są uwalniane w ciągu całego roku, to są one potencjalnie w stanie infekować ryby-żywicieli częściej utrudniając lub uniemożliwiając przeobrażenie się glochidiów rodzimych gatunków małży.
Drugim omawianym inwazyjnym gatunkiem obcym, jest pochodząca również z Azji Wschodniej niewielka ryba, czebaczek amurski. Ona również przedostała się do naszych wód wraz z materiałem zarybieniowym ryb karpiowatych. W akwakulturze, jak i wodach otwartych, jest to szkodnik silnie konkurujący z innymi rybami. Swój sukces zawdzięcza przede wszystkim szybkiemu dojrzewaniu oraz plastyczności ekologicznej. Co prawda, trudno o przeniesienie czebaczka amurskiego wraz z zakupionym karpiem wigilijnym, ale za to nie sprawia już żadnego problemu przeniesienie na karpia patogenów czebaczka amurskiego, gdy ryby te współwystępują w stawie.
Czebaczek amurski jest potencjalnym wektorem dwóch groźnych dla krajowej ichtiofauny gatunków. Są to: nicień Anguillicoloides crassus, pasożyt pęcherza pławnego – dziesiątkujący stada węgorza europejskiego oraz Sphaerothecum destruens, międzykomórkowy pasożytniczy pierwotniak, powodujący m. in. nekrozę tkanek miękkich i komórek wątroby u ryb łososiowatych i karpiowatych. Obecność tego drugiego u karpia wigilijnego powoduje już u wypuszczonej na wolność, a wcześniej osłabionej niekorzystnymi warunkami utrzymania, ryby rozwój infekcji otwierających drogę kolejnym. Ze względu na chłodniejszy okres w ciągu roku (akcje uwalniania karpi rozpoczynają się pod koniec grudnia), dochodzi do sytuacji, że ryby te umierają tygodniami, a nawet miesiącami. Tak właśnie wygląda „drugie życie” wielu karpi, które podarował im krótkowzrocznie patrzący człowiek. Oprócz pasożytów mogących potencjalnie zagrozić innym rybom, karpie wigilijne poddane kilkukrotnym przeładunkom, osłabione transportem i niejednokrotnie niewłaściwym przetrzymywaniem w miejscach sprzedaży, podatne są na infekcje grzybicze, zwłaszcza pleśniawkę, która w zimowym okresie spowolnionego metabolizmu może doprowadzić do wyniszczenia i śmierci ryby.
Warto przypomnieć, że z uwagi na obecność czebaczka amurskiego w wykazie inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii, jego przetrzymywanie, hodowla, oferowanie do sprzedaży i zbywanie podlegają zakazom. Bez posiadania specjalnych zezwoleń nie wolno tego gatunku rozprzestrzeniać, jak i przetrzymywać w akwariach oraz oczkach wodnych (art. 7 ust. 1 rozporządzenia nr 1143/2014).
Wymienione inwazyjne gatunki obce to tylko niewielka część tych, które związane są z krajową akwakulturą. Niestety, pomimo iż czebaczek amurski od ponad 10 lat podlega zakazom, akwakultura wciąż nie doczekała się opracowanych metod ich zwalczania czy rozwiązań, które mogłyby ograniczyć niepożądane gatunki w stawach karpiowych czy świecie przyrody.
Po karpia na stawy, do sklepu po przyprawy
Przypominamy, że to kupujący decydują, jaką wizję chcą wspierać. Naszym zdaniem, najlepiej po karpia wybrać się tam, gdzie niezaprzeczalnie mu najlepiej, czyli do najbliższych gospodarstw rybackich lub, jeśli nie jest to możliwe, sklepów z dobrymi praktykami sprzedaży. Ewidentnie w gospodarstwach karpiowych mamy nie tylko pewność zakupu świeżej ryby, ale też okazję zobaczenia na własne oczy stawów samych w sobie. Niezależnie od miejsca zakupu karpia, nie zabierajmy go żywego do domu! Warto poprosić doświadczonego sprzedawcę o jego ogłuszenie i fachowe wypatroszenie na miejscu. Pod żadnym pozorem nie wypuszczajmy karpia do środowiska naturalnego. Jeśli zauważycie Państwo rażące nieprawidłowości w sprzedaży żywego karpia pamiętajcie, że na podstawie ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, a przede wszystkim Art. 6. ust. 1a – zabrania się znęcania nad zwierzętami, dlatego też należy powiadomić odpowiednie służby (policję) o tym procederze. W zależności od zaobserwowanych nieprawidłowości można się powołać ponadto na:
– art. 6 ust. 2 pkt 6 – w przypadku pakowania żywych ryb do toreb bez wody;
– art. 6 ust. 2 pkt 10 – w przypadku utrzymywania żywych ryb w niewłaściwych warunkach bytowania, w tym rażącego niedbalstwa, lub uniemożliwiających zachowanie im naturalnej pozycji;
– art. 6 ust. 2 pkt 18 – w przypadku przetrzymywania żywych ryb bez wody.
Na koniec chcielibyśmy zaproponować przepisy na wigilijnego karpia polecane m.in. przez Towarzystwo Promocji Ryb Pan Karp. Jak już wspomnieliśmy, karp jest z nami od wieków. Doskonale sprawdza się zarówno w kuchni tradycyjnej jak i nowoczesnej. Jego mięso jest pożywne, bogate w białko i wiele innych niezbędnych składników odżywczych. Sposobów przygotowania karpia można wymieniać setki, a i tak za każdym razem będzie smakował nieco inaczej.
Historia karpia na polskim stole
Prof. Jarosław Domanowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w opracowaniu „Kanon kuchni polskiej – Kuchnia polska. Tradycja, teraźniejszość, wspólnota” opartym na podstawie autentycznych poradników kulinarnych i zbiorów przepisów pisał:
Nazwa słynnego polskiego dania wigilijnego od dawna intrygowała autorów książek kucharskich, smakoszy i dziennikarzy. Powstała na ten temat zgrabna, ale dziwaczna i kompletnie nieprawdziwa opowieść o wprowadzeniu karpia na wigilijny stół dopiero w czasie PRL-u, przypisująca szczególną rolę Hilaremu Mincowi, stalinowskiemu specowi od gospodarki. Jak w każdej historii, i tu jest ziarno prawdy, jak w słynnej opowieści o rozdawaniu mercedesów na placu Czerwonym. Trudno sobie wyobrazić towarzyszy z PZPR usilnie zabiegających o tradycyjną postną strawę na katolicką wigilię, więcej prawdy zawierają już obrazy ze słynnych „Rozmów kontrolowanych” o „tradycyjnej” wigilijnej golonce w piwie. W czasach PRL-u z wigilijnych stołów zniknęły jesiotry, okonie, (wiślane) łososie, węgorze, szczupaki i wiele innych ryb: stąd może bierze się przekonanie, że osamotniony od tej pory karp to dar towarzysza Minca. Zresztą, czy o związki z PRL-em możemy podejrzewać np. Zygmunta III Wazę czy Jana Sobieskiego – zapalonych konsumentów wigilijnego karpia?
Pierwsza cytowana receptura historyczna pochodzi z książki Czernieckiego z 1682 r., a druga to efekt podróży Edwarda Pomiana Pożerskiego, słynnego francuskiego dziennikarza do krakowskiego Kazimierza. Pomian Pożerski, profesor Instytutu Pasteura w Paryżu, opisał tę podróż w książce kucharskiej wydanej w 1929 r. po francusku. Jego karp po żydowsku stał się słynny we Francji, a potem w Europie i na świecie.”
Pełna publikacja, z której zaczerpnięto powyższy fragment, a w której znajdują się liczne współczesne interpretacje rozmaitych potraw polskich, dostępna jest tutaj.
Należy podkreślić, że rozpowszechniana w mediach informacja o tym, że to za sprawą Hilarego Minca, ministra przemysłu i handlu PRL, karp został wprowadzony na polskie stoły jest nieprawdziwa.
Przydatne linki
Przydatne linki
Artykuł oryginalny opublikowany w Gazecie Lubuskiej 22 grudnia 2020 dostępny tutaj.
To najprawdopodobniej pierwszy materiał popularnonaukowy, w którym negatywny wizerunek sprzedaży żywych karpi z basenów został zestawiony z pozytywnie postrzeganym wizerunkiem złotej rybki w zbyt małym akwarium. Dodatkowe podobieństwa po raz pierwszy porównano na przykładzie „wypuszczania na wolność” ryb ozdobnych oraz akcji „ratowania” karpi wigilijnych.
Według naszej wiedzy jest to też pierwszy tekst w mediach regionalnych, w którym pojawił się nieco szerzej opisany czebaczek amurski wraz ze swoimi dwoma groźnymi patogenami, jak również zaprezentowana została dokładna fotografia glochidium.
Autorzy:
dr inż. Rafał Maciaszek
Katedra Genetyki i Ochrony Zwierząt, Instytut Nauk o Zwierzętach SGGW w Warszawie
Anna Maria Łabęcka
Instytut Nauk o Środowisku, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie